TEATR ROBIĘ DLA PUBLICZNOŚCI, NIE DLA RECENZENTÓW [ROZMOWA]
Rozmowa z Arturem Tyszkiewiczem, reżyserem spektaklu „Białe małżeństwo”.
Inscenizacje „Białego małżeństwa” często wzbudzają kontrowersje. Pamiętam, kiedy na naszym festiwalu dramat Różewicza pokazał Teatr im. Stefana Żeromskiego z Kielc, widzowie reagowali bardzo różnie. Dla reżysera ten tekst jest wyzwaniem.
Tak. To wyzwanie, bo ten tekst jest przedziwny. On na pierwszy rzut oka jest realistyczny, a później przy głębszej lekturze okazuje się, że nie do końca tak jest. Tak naprawdę nie wiemy, co w opowiadanej historii jest realnym zdarzeniem, a co wydarza się w głowie bohaterów.
Jest trudny, ale też uniwersalny. Powstał wiele lat temu, a Różewicz okazał się wizjonerem.
Przedstawia problem, który tkwi w człowieku od zawsze i będzie zawsze. To konflikt, między tym co jest zwierzęcą częścią naszego jestestwa, a tym co jest kulturą, ogładą, religią czyli wszystkim, co wypracowała cywilizacja.
Obsada była dla pana od razu oczywista. To właśnie ci aktorzy mieli u Pana zagrać?
W zasadzie od początku wiedziałem kogo chcę obsadzić. Poszukiwałem jedynie dziewczyn które miały zagrać Biankę i Paulinę. Przedstawił mi je dyrektor Jana Englerta. To były dziewczyny świeżo po szkole. Obejrzałem je w kilku spektaklach, spodobały mi się. I dziś naprawdę cieszę się, że na nie postawiłem.
Zdarzyło się jednak nieszczęście. Zachorował Jerzy Łapiński. Grał jedną czołowych ról…
Tak, pan Jurek znalazł się w szpitalu, tuż przed naszym przyjazdem do Radomska. Zagranie tego przedstawienia na festiwalu zawisło na włosku. Jerzy Łapiński ma bardzo charakterystyczne warunki fizyczne. I tak naprawdę postać dziadka budowałem na niego. Później, kiedy już było wiadomo, że pan Jerzy nie może zagrać, tego trudnego zadania podjął się Mirosław Konarowski. Roli nauczył się w ekspresowym tempie. I to była naprawdę duża odwaga z jego strony, ale ta decyzja uratowała nasz przyjazd.
W Radomsku zagraliście, ale co dalej z tym przedstawieniem. Zejdzie z afisza?
Czekamy i wierzymy w to, że pan Jurek wróci do teatru i będzie mógł grać.
W tym spektaklu sporo jest młodych twarzy. Jak to jest z młodymi aktorami? Oni znają Różewicza?
Cóż, nie pewnie nie wszyscy. Nie oszukujmy się . To jest też tak, że Różewicza nie wystawia się zbyt często. Jednak kontakt z tą literaturą jest poprzez scenę, rzadko kto dzisiaj czyta dramaty. Rzadko się go robi, bo on jest trudny. To pisarz, który od reżysera wymaga pokory. Reżyser musi uprawiać taką filozofię teatru, która polega na tym, że on jako reżyser spełnia funkcję służebną wobec tekstu. Obecnie w teatrze są takie trendy, że reżyser jest wyłącznym kreatorem rzeczywistości, autor schodzi na dalszy plan.
A pan od czego zaczął, przygotowując inscenizację „Białego małżeństwa”?
Oczywiście od wnikliwej lektury tekstu. Ja tak robię w przypadku wszystkich autorów, których teksty chcę przenieść na scenę, tak było też z Różewiczem. Szukam tego, co autor chciał nam przekazać. Później zastanawiam się, czy ja też chciałbym o tym opowiedzieć publiczności. Jeżeli poglądy na pewne sprawy się zgadzają to zaczynam pracę nad inscenizacją. Jego wypowiedź staje się moją wypowiedzią.
Recenzje są dla pana ważne? Po pana „Białym małżeństwie” są różne.
Recenzje nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Uważam, że wiele z nich wynika nie z faktycznej jakości spektaklu, ale z pewnych środowiskowych uwarunkowań. Recenzenci często mają swoich ulubieńców, których opisują zawsze dobrze. A i poziom recenzentów w naszym kraju staje się z roku na rok coraz gorszy. Kiedy czasami czytam recenzje to mam poczucie, że są to wypracowania napisane przez licealistów. Teatr robię nie dla recenzentów, tylko dla publiczności. I bardzo przejąłbym się gdyby ludzie po prostu nie chcieli tego spektaklu oglądać.
A w takim małym mieście jak Radomsko pokazanie „Białego małżeństwa” jest wyzwaniem? Czy publiczność jednak wszędzie jest taka sama?
W Radomsku jestem po raz pierwszy. Małe miasta różnią się od siebie. Radomsko na pewno inne jest niż np. Supraśl. Polska jest różnorodna. Nie można powiedzieć, że istnieje jeden wzór małego miasta. Każde miasto to inna przygoda.
Rozmawiała: Jolanta Dąbrowska (Miejski Dom Kultury)
fot. Mirosław Kercz