MIJA KOLEJNA ROCZNICA ATAKU NA WIĘZIENIE W RADOMSKU

Reklama

8 sierpnia mija 73. rocznica uwolnienia więźniów z aresztu w Radomsku. Mieszkańcy naszego miasta i powiatu pamiętają o tym wydarzenie. Jednym z nich jest Grzegorz Drzewowski, który przesłał do naszej redakcji opis bohaterskiej akcji żołnierzy Warszyca, zamieszczony w „Pamiętnikach Robotnika”.

areszt1

 „Warszyc” po otrzymaniu zgody wyższego dowództwa na zaatakowanie Radomska i uwolnienie więźniów rozpoczął przygotowywania do tej akcji. Tak poważne zadanie wymagało też bardzo szczegółowego rozpracowania i odpowiedniego doboru ludzi i uzbrojenia.

W końcu role zostały podzielone i rozkazy wydane. Podporucznik „Grot” z oddziałem 15 ludzi miał z pobliskich wsi zgromadzić około czterdziestu konnych podwód, którymi zarówno partyzanci, jak i uwolnieni więźniowie mieli oddalić się po akcji.

Podchorąży „Postrach” i jego ludzie mieli zająć stanowiska od strony ulicy P.O.W. i nie dopuścić od tej strony nieprzyjaciela. Oddział plutonowego „Wilka” miał zamknąć drogę od strony Brzeźnicy, a podporucznika „Łana” od strony Piotrkowa Trybunalskiego.

Ja, wraz z oddziałem szturmowym w sile 15 żołnierzy, miałem uderzyć na więzienie i uwolnić więźniów. Jako przewodnika, bardzo dobrze znającego teren, przydzielono mi „Karola”. Dowództwo nad całością sprawował „Warszyc”, który wraz z pocztem przybocznym i doktorem „Tulipanem” miał z placu kościelnego kierować akcją.

Po odebraniu rozkazów od „Warszyca” wozem konnym, tak zwaną „linijką”, którą powoził „Jerzy” wraz z „Karolem” odjechałem do swojego oddziału, który stacjonował w lasach koło Kotfina. Potem forsownym marszem doszliśmy  do Radomska.

Na miejscu koncentracji znaleźliśmy się dopiero o północy. Wszystkie oddziały już się zameldowały i tylko czekano na nas, by rozpocząć akcję.

Pora już bardzo późna – powiedziałem do „Warszyca”.

– Może odłożymy akcję na następny dzień? Myślę, że przed świtem nie uda nam się wycofać na bezpieczną odległość od Radomska.

– To nie jest dobry pomysł – odparł „Warszyc” – Jutro może już być za późno. Niemcy mogą przecież wywieźć więźniów z Radomska. Przystępujemy do akcji.

Wróciłem do swoich chłopców i rozdzieliłem zadania. W pewnym momencie doszło do krótkiej sprzeczki z „Karolem”.

– Zgłoś się do „Warszyca” – powiedziałem mu – Będziesz na czas akcji do dyspozycji dowódcy.

– Panie poruczniku, przecież miałem z wami zdobywać więzienie – zaoponował „Karol” – Tylko ja znam dobrze miasto i wszystkie bezpieczne dojścia do więzienia.

– To prawda. Muszę jednak myśleć o twoim bezpieczeństwie i twojej rodziny. a co będzie, jak cię ktoś rozpozna?

Jeszcze przez moment spierałem się z „Karolem”, ale w końcu ustąpiłam. Bardzo ujął mnie ten chłopak swoją odwagą i oddaniem sprawie. Pamiętam mój pierwszy kontakt z nim. Było to w Wigilię Bożego Narodzenia w 1942 roku. Przywiózł mnie i „Zbigniewowi” prasę konspiracyjną na melinę do „Sfinksa”. Podziwiałem go wtedy za hart ducha, kiedy zmęczony i obsypany śniegiem stanął na progu domu w Rzejowicach. Jak się okazało, całą drogę z Radomska  do Rzejowic przebył pieszo a było to ponad 20 kilometrów. Żal mi się zrobiło wtedy tego młodego żołnierza, który zamiast siedzieć z rodziną przy stole wigilijnym musiał tu maszerować. Teraz, ten na pierwszy rzut oka bardzo niepozorny chłopaczyna, prowadził mój oddział szturmowy, by rozbić więzienie w jego rodzinnym mieście.

Posuwamy się cały czas w jak największej ciszy w kierunku centrum miasta. Noc jest bardzo pogodna i cicha. Po drodze zastanawiam się, jak najłatwiej dostać się do więzienia bez zbytniej strzelaniny i hałasu. Nasz wywiad, który przeprowadził rozpoznanie przed akcją, doniósł, że najłatwiej dostać się tam można od strony remizy strażackiej. Podobno okno w magazynie remizy, które wychodzi na podwórze więzienne jest nie okratowane i tamtędy będzie najłatwiej.

Dochodzimy do ulicy Fabianiego i na jednym z podwórek przy „jatkach” zarządzam postój. Wysyłam „Karola” i „Telefona” , by przeprowadzili rozpoznanie. Wracają już po chwili.

– Wszystko w porządku – melduje „Karol” – Nigdzie nie zauważyliśmy Niemców. Strażacy to nasi ludzie i nie powinno być z nimi kłopotów. Jeden z nich, Władek Terka to żołnierz z bojówki „Czernego”.

Przechodzimy więc przez ul. Przedborską i plac kościelny, by za chwilę być już przy remizie strażackiej. Bez pukania wpadamy do pomieszczenia, gdzie odpoczywa Terka i Bober.

– Gdzie jest magazyn? – pytam.

Pokazują mi na drzwi tuż za mną, ale nikt nie ma do nich kluczy. Klucze ma komendant, a teraz jest nieobecny. Każę więc wyłamać drzwi i po wejściu do magazynu drętwieję. W oknie są bardzo solidne metalowe kraty i przejście przez nie jest niemożliwe. Klnę na nasz wywiad, który dokonał takiego kiepskiego rozpoznania.

– Miało tu nie być krat – zwracam się do Terki.

-Dopiero niedawno założyli. Pokażę wam inną drogę do więzienia.

Okazuje się, że do więzienia można się dostać od strony parku. Wystarczy tylko pokonać wysoki parkan i już jesteśmy przy więziennej pralni. Połączona jest ona z pozostałymi budynkami więzienia, ale drzwi do niej są zamknięte i mocno okute blachą. Po kilku nieudanych próbach wyłamania ich kolbami karabinów postanowiliśmy użyć kamienia jako tarana. Akurat pod parkanem znaleźliśmy odpowiedni i najsilniejsi chłopcy z mojej drużyny zaczęli walić nim w drzwi. Huk jest taki jakby wybuchł granat, ale nie ma czasu na inne zabiegi.

Po kilku uderzeniach drzwi wreszcie ustępują i już jesteśmy w pralni. „Karol” świeci latarką i wskazuje drzwi wejściowe. Niestety i te drzwi są zamknięte na głucho. Obejrzałem zamek i stwierdziłem, że bez narzędzi nic tu nie wskóramy. Na całe szczęście tuż przy drzwiach, jakby w oczekiwaniu na nas stał łom i siekiera. „Zapora” chwyta za łom i zaczyna wyważać drzwi. Nagle cichniemy, bo po podwórku więzienia słychać kroki kogoś, kto zmierza wprost do pralni. Był to chyba klucznik, którego zwabiły odgłosy wyłamywanych drzwi.

-Otworzyć drzwi – krzyczę do niego i słyszę jak ten człowiek robi nagły zwrot i zaczyna uciekać.

Walimy więc w drzwi już teraz  bez żadnego opamiętania i po chwili wypadają z zawiasów.

Pędzimy przez podwórze do jasno oświetlonego pomieszczenia kluczników. W środku nie ma nikogo, a klucze wiszą sobie spokojnie na hakach. Trzeba znaleźć wśród nich ten, który otwiera kratę zagradzającą korytarz prowadzący do więziennych cel. Po chwili krata jest już otwarta. „Zapora” jako pierwszy wpada w korytarz i zaczyna wołać kolegów po imieniu.

-Heniek, tu jesteśmy – słychać z jednej celi.

Próbujemy je otworzyć, ale okazuje się, że bez klucza nie da rady. Znów klnę na wywiad, który podawał, że cele są zamykane zewnątrz tylko na zasuwy. Na dorobienie kluczy nie ma jednak czasu. W ruch idzie łom i siekiera. Po chwili cela stoi otworem. Ktoś rzuca się Heńkowi na szyję, ktoś inny zaczyna płakać. Więźniowie zrozumieli, że przyszła wolność.

-No, dosyć tych czułości – krzyczę – Natychmiast biegiem w stronę szpitala, tam czekają podwody, które zabiorą was w bezpieczne miejsce.

W tym czasie moi chłopcy wyważają pozostałe drzwi do cel. W pewnej chwili na podwórku więziennym rozlegają się strzały. To strzelają strażnicy ze swojej wartowni. Ubezpieczający od tej strony „Pomorzak” zaczyna krzyczeć.

-Strzelają do mnie – i za chwilę sam wali z karabinu w to okno.

Ostrzał na chwilę cichnie, by potem rozgorzeć z coraz większą siłą. Rzucam więc w okno granat, ale nie wybucha. Teraz skok przez podwórze jest bardzo niebezpieczny i muszę poganiać więźniów, by się zdecydowali na tą drogę ucieczki. Po kilku chwilach jesteśmy już jednak w bezpiecznej pralni i wtedy podbiega do mnie „Gruby”.

-Panie poruczniku, zgubiłem pistolet pod tym cholernym oknem. Musze po niego wrócić – szepcze.

Zanim zdążyłem zaprotestować „Gruby” już zanurkował w ciemne podwórko. Przedostał się pod okno strażników i znalazł zgubę. Ci jednak chyba usłyszeli, że ktoś wrócił, bo nagle pod nogami „Grubego” ląduje granat. Nie wybucha jednak i „Gruby” rozpoznaje, że jest to angielski granat, który ja rzuciłem przed chwilą. „Ja was załatwię” – pomyślał i odbezpieczywszy swój granat rzucił go do pomieszczenia. Po chwili za oknem błysnął wybuch i strzały ucichły. Teraz już bez przeszkód możemy opuścić więzienie.

Wyprowadzam więc oddział i uwolnionych więźniów. Podwórkami biegniemy w kierunku szpitala. Po drodze dostajemy się pod ostrzał z jednej willi, w której mieszkają Niemcy, ale nie wdajemy się w walkę i nadal biegniemy w kierunku postoju podwód.

Rozmieszczam ludzi na poszczególnych furmankach i jak najszybciej odjeżdżamy w kierunku lasu na Suchej Wsi. Tuż za nami widać reflektory samochodu, ale pościg skierował się w całkiem innym kierunku. Już bez przeszkód docieramy do zbawczego lasu. Teraz mogę odetchnąć. Akcja w pełni się udała. Bez strat własnych uwolniliśmy prawie 70 ludzi z radomszczańskiego więzienia. Wielu z nich zasiliło potem oddziały Armii Krajowej.

Chcesz być na bieżąco - zainstaluj naszą aplikację na swoim telefonie!

Darmowa aplikacja dostępna do ściągnięcia na Androida, oraz iOS w skelpach Google Play i App Store 
Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
Puls Radomska

DARMOWY
POGLĄD